Marzeń mamy wiele, a zrealizować chcemy jak najwięcej z nich. Dzisiaj o trzech, największych marzeniach, związanych z projektami.
W sumie to nigdy o tym nie mówiłam nawet Bartkowi, ale tak, marzy mi się biuro projektowe. Ale takie, prawdziwe, w którym panować będzie atmosfera wsparcia i wzajemnej pomocy. Burza mózgów, to coś, co byłoby standardem przy porannej kawie. Dużo śmiechu, jeszcze więcej dobrze wykonanej roboty. Nie byłoby tutaj miejsca na wyścig szczurów, skakanie sobie do gardeł, czy rzucanie kłód pod nogi – tak, to możliwe. Czas na wygłupy nie byłby czasem zmarnowanym, po dawce śmiechu pracuje się zupełnie inaczej. I to co mnie zawsze denerwuje, projektant nie zaczynałby pracy od najniższej krajowej (plus prowizja od zlecenia), z własnym sprzętem, programem i prowadząc przy tym własną działalność. O zgrozo, dlaczego takie oferty pracy się pojawiają? Zarabiając na siebie i na firmę, wykonując kawał dobrej roboty, dostawać się powinno za to odpowiednie pieniądze. W naszym biurze nie byłoby wyzysku, a człowieka zawsze stawialibyśmy na pierwszym miejscu. Jak to Bartek mawia „wolę mu zapłacić więcej, a żeby był zadowolony i następnym razem też przyszedł do roboty, niż na nim zaoszczędzić i stracić dobrego pracownika”. Takie proste, a jednak nie każdy to zrozumie.

Projekt idealny, czyli duże przedsięwzięcie realizowane z rozmachem. Przede wszystkim bez ograniczeń czasowych – to chyba najważniejsze w tym wszystkim. Dowolność aranżacji byłaby ogromny zaufaniem, ale jeszcze większym wyzwaniem, aby sprostać wymaganiom inwestora, a bardziej brakiem wymagań. Już sobie wyobrażam ten gigantyczny projekt tworzony w Tajlandii, na Bali, czy nawet w przepięknej Chorwacji. Kolorowe drinki, sałatka owocowa i praca na tarasie z zapierającymi dech widokami. Chętnie byśmy się zaszyli gdzieś na dłuży czas i wrócili z gotowym projektem. Nieograniczanie się do budżetu byłoby niczym wisienka na torcie. Nieważne, czy byłby to obiekt użyteczności publicznej, czy prywatna realizacja, takie projekt bierzemy w ciemno.
Ruina, pajęczyny, powybijane okna, rury na wierzchu i ogromna przestrzeń. Czyli loft z prawdziwego zdarzenia. Najlepiej zaadoptowany do celów mieszkalnych po starej fabryce. Istna perełka. Obrzeża miasta, tuż przy jakiejś rzece, niepozorny, zaniedbany budynek, któremu z chęcią nadalibyśmy drugie życie, zachowując przy tym, to co w nim najpiękniejsze. A wnętrze, jak to w loftach, surowe, ale jednak ciepłe. Widoczne rury podkreślające jego charakter. Duże, miękkie kanapy bez widocznych nóżek, dużo rdzy, bądź cegły, mnóstwo światła. Z chęcią bym w takim zamieszkała.

Trzy największe marzenia projektowe. Wszystkie osiągalne i w zasięgu ręki. Wiem, nie tylko wierzę w to, ale wiem, że wszystkie spełnimy. A później pojawią się kolejne marzenia, które będą naszymi celami. Je także zrealizujemy.
A Wy jakie macie marzenia? Realizujecie je i wierzycie w ich powodzenie?

aagnieszkaa1
9 lipca, 2019Warto marzyć i dążyć do spełniania naszych marzeń.
Anna Kruch
5 lipca, 2019Na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno. Ja powoli zaczynam spełniać swoje blogowanie. Mały kroczek postępu już jest. Narazie jest, to dla mnie odskocznia od codzienności, a co dalej z tego wyjdzie, czas pokaże. 🙂 Fajnie jest mieć pasję, którą się rozwija, sprawia on a wiele przyjemności i radości 🙂
Bookendorfina
1 lipca, 2019Uwielbiam w marzeniach to, że wspaniale można je realizować, czasem zajmuje to więcej czasu, kiedy indziej więcej energii, ale czerpiemy z tego wielką radość. 🙂 Powodzenia. 🙂
Daria
30 czerwca, 2019Ależ fajne te Twoje marzenia! Rozmarzyłam się, chociaz to zupełnie nie moja branża 🙂 Życzę powodzenia w ich realizacji, zwłaszcza, że sama dostrzegasz to, że są na wyciągnięcie ręki! Ja przechodząc ze starego w nowy rok, razem z Lubym stworzyłam taką swoją mapę marzeń i znajduje się na niej sporo mniejszych i większych celów do zrealizowania. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, ale póki co mam poczucie, że robię małe kroki w ich kierunku 🙂